UWAŻAM, ŻE SZTUKI NIE TRZEBA ROZUMIEĆ

Można ją czuć i wzbogacać własnym, niepowtarzalnym, psychologicznym, zmysłowym i umysłowym odbiorem. Grać i bawić się z dziełem na własnych zasadach, obcować z nim w sposób kreatywny, zabawny lub poważny, ale zawsze traktując ten efekt czyichś emocji, wizji, wspomnień, fantazji, skojarzeń, doświadczeń i przemyśleń, jako przeżycie własne, a nie traktat filozoficzny do odczytania po, by dowiedzieć się, co autor miał na myśli, albo cóż takiego dostrzegli w dziele inni. Dla mnie najcenniejsze są te prace, które stymulują mnie do własnej – szeroko pojętej – twórczości.

Poniżej obraz, który namalowałam, inspirując się pracami Soni Delaunay:

Oczywiście nie wszystko jest dla mnie jednakowo inspirujące, nie każdy owoc artystycznej weny jest w swej formie w takim samym stopniu fascynujący i niedookreślony.

Ponadto, nie każde dzieło jest abstrakcją, ekspresją, impresją, czy surrealizmem – wytworem otwartym na całkowicie swobodny i niczym nieograniczony odbiór. Mamy także klasyków, dawnych akademickich, czy współczesnych realistów, przedstawiających portrety a la zdjęcia, dynamiczne sceny bitewne, jak żywe, martwe natury, ludzi anonimowych lub ważnych, sytuacje zapisane na kartach historii czarnym piórem, scenki z życia wzięte, odnotowane ołówkiem na barowej serwetce, czy inne tworzywa kontekstowe i dość dosłowne.

Zamieszczam tu swoje dwa rysunki: portret i martwą naturę, na dowód tego, że pomimo mojej amatorszczyzny i zamiłowania do efektów pracy wielobarwnej oraz metaforycznej – czasami zdarza mi się poćwiczyć klasykę:

Owszem, dobrze wiedzieć, kto, kiedy, kogo, o czym, po czym, z kim i dlaczego, aby np. wyobrazić sobie scenerię powstawania dzieła i tego, co na nim widnieje. Ale czy koniecznie trzeba to robić? Jeśli Cię interesuje, to poczytasz, jeśli nie, to i tak możesz nawiązać niemy romans z dziełem, nadać mu własny tytuł, spojrzeć z różnych odległości i pod nietypowym kątów, wybrać fragment, który najbardziej przypadł Ci do gustu lub potraktować jako część większej całości, zajrzeć postaci prosto w oczy, wybrać ze sceny dowolną sytuację, przypomnieć sobie coś lub kogoś, domalować w wyobraźni jego dalszy ciąg. Nawiązujesz relację z dziełem, jeśli to co myślisz bądź robisz, w jakiś sposób jest nim zainspirowane. Jeśli narodziło się w wyniku kontaktu z obrazem, na który patrzysz, muzyką, której słuchasz, instalacją, którą oglądasz z każdej strony, filmem, który ma wiele poziomów przekazu, czy książką, która pozostawia Cię bez jednoznacznej odpowiedzi. Możesz też aminować sytuację spotkania z daną pracą. Wymyślić, w wyniku interakcji z nią, własny sposób na stworzenie czegoś nowego – w kontekście, w odniesieniu, w reakcji doń.

Nawet nie wiedząc, jakich czasów dotyczy scenka rodzajowa, możesz ją swobodnie przenieść do teraźniejszości i odnaleźć w niej własną historię. Artysta oddaje bowiem kawałek siebie do Twojej dowolnej dyspozycji. Rzecz jasna to wszystko moje podejście do kwestii związanych ze sztuką i jej odbiorem.

Wypracowałam je przez lata, a pomogły mi w tym zajęcia Projektowania sytuacji twórczych w Laboratorium Edukacji Twórczej CSW, prowadzone przez wspaniałych ludzi: Maję Parczewską i Janusza Byszewskiego.

Polecam: „Nie trzeba być utalentowanym, żeby być twórczym”wywiad z Januszem Byszewskim. Poniżej zamieszczam fragment, aby lepiej wytłumaczyć Ci moje podejście do relacji dzieło-odbiorca, czymże może ona być? Oto podejście zgodne z moim:

„Edukacja kulturalna jest ważna, jeśli odwołuje się do koncepcji kultury czynnej, stworzonej i uprawianej przez Jerzego Grotowskiego. […] Tak rozumiana kultura ma sprzyjać ludzkiej, twórczej aktywności i osobistemu rozwojowi […] kultura aktywna pomaga w budowaniu swojej tożsamości. Kiedyś było tak, że rodziliśmy się w określonej kulturze i to nas od początku do końca kształtowało. Dzisiaj korzystanie z różnych wątków, z różnych kultur, również tych obcych i odległych powoduje, że możemy siebie ukształtować, ulepić, <<wyrzeźbić>>. A to jest zadanie dla osoby twórczej, która się chce rozwijać, jest to zadanie na całe życie. Temu właśnie sprzyja nowoczesna, mądra i aktywna edukacja kulturalna – doświadczaniu siebie w nowej roli osoby twórczej. Uświadamia ona odbiorcy, że nie trzeba być utalentowanym, żeby być twórczym. Dlatego jest ona tak ważna.”

I o to właśnie chodzi w warsztatach kreatywnych, które prowadzę.

A jednak coś w środku mnie często nie godzi się na spontaniczność w kontakcie z dziełem. Coś co zakotwiczyło się we mnie odspołecznie, odkulturowo, od zewnątrz. Pcha mnie w kierunku zrozumienia sztuki – nauczenia się jej jednej interpretacji na pamięć. Może to również stereotyp muzeum sztywnego utrudnia mi – niczym niezapośredniczony – odbiór dzieła?

Czasami próbuję malować spontanicznie, bez zastanowienia, postępując instynktownie, w rytm muzyki. Zauważyłam, że jest to trudne, bo nasze działania zawsze zapoczątkowuje myśl (idea). A mi się marzy natychmiastowa reakcja cielesna, pierwotna, dziecięca – czyste odczucie.

Dokładnie wiem, co mieli na myśli impresjoniści, pragnąc uchwycić ten moment – tę ulotną impresję – cień gałęzi na trawie, pryzmat świetlny na wodzie, czy zasnute poranną mgłą wody.

Pragnienie zatrzymania czasu jest, jak inne niemożliwe do zrealizowania sny: o niestarzeniu się ciała, pełni szczęścia, czy nieśmiertelności. Nieosiągalne zawsze jest paradoksalnie atrakcyjne. Tęsknota za nieskończonością to doskonały materiał do tworzenia.

Ciało automatycznie reaguje na bodźce, gdy jest przestraszone i zagrożone lub ekstatycznie pobudzone. I widzę w tym kontekście pewną prawidłowość przy tworzeniu. W moim przypadku bierze się ono albo z ciemnej otchłani smutku i cierpienia – po to, by negatywne emocje miały swoje ujście, albo z podniecenia i stanu flow, z zachwytu nad życiem i jego pięknem. Harmonia nie jest płodnym artystą – przynajmniej w moim przypadku. Spokój i cisza są samowystarczalne, nie mają nic więcej poza sobą do powiedzenia. Wystarczą.

Oto wyraz moich dwóch skrajnych emocji – dwóch biegunów życia, które mimo, iż tak od siebie różne, mają wspólne ciało:

Wracam do kwestii mojego stosunku do dzieła. Bywa, że jeszcze czasem słyszę w głowie ten świdrujący przymus zachowania się przed obrazem w sposób określony – zadumany i patetyczny. Gdzie tu przygoda z pierwszego spotkania i fascynacja nowością? Jakże taki kontakt może inspirować? Przecież jego scenariusz został wcześniej przemielony po tysiąckroć przez teoretyczne tryby mózgu.

Sztuka do niczego mnie nie zobowiązuje. Tak uważam. Artysta nie myśli, tworząc, czy oby na pewno widzowie jego dzieł odgadną, jakimi teoriami filozoficznymi się inspirował i jakie wydarzenie z jego prywatnej przestrzeni życiowej wpłynęło na wybór koloru czerwonego. Tym bardziej, że często sam nie wie, dlaczego coś zrobił tak, a nie inaczej.

Przecież nie zawsze do dzieła mamy dołączony manifest ideologiczny artysty – a nawet jeśli, to czy musimy się nim sugerować? Otóż, nic nie musimy! Możemy przeczytać lub nie. Możemy się zasugerować lub po prostu coś odczuć, patrząc na tą instalację, tamten obraz, tą animację, tamtą grafikę, itd.

Nie wiesz, dlaczego to namalowałam, co mnie zainspirowało, co w moim życiu takiego się zdarzyło, że powstał ten obraz. Pomyśl o tym, jak Ty go dla siebie odczytujesz – przypisz mu własne znaczenia…

Myślę, że mocno krępuje mnie (i nie tylko) sam – ustalony nie wiadomo kiedy, przez kogo i gdzie – autorytet artysty, dzieła i miejsca (galerii, czy muzea). Sztuczny patos sytuacji muzealnej. Syndrom inteligenta-znawcy-sztuki, w berecie na bakier, przykrótkich czarnych spodniach, lakierkach, szelkach i za dużej, białej flanelowej koszuli. Plus szal oczywiście – najlepiej czerwony! Niemalże bym zapomniała. I włosy długie w kucyk, ale trochę wystaje zwiewnie, jakoś tak.

Człowiek, starający się umysłem zrozumieć sztukę, fizycznie stoi w znacznej odległości od, dajmy na to, białego obrazu z jedną czarną, małą kropką na środku. Trzyma splecione w geście zdystansowania ręce (bo jeszcze nie wie… na razie się przymierza do zrozumienia). Jedno z ramion (zazwyczaj prawe) jest delikatnie oparte łokciem o to drugie, które przecina na skos brzuch. Pierwsza dłoń znajduje się przy twarzy. Wysunięty jest tylko jej palec wskazujący, lekko dotykający miejsca pod kącikiem ust. Palec ten jest delikatnie pukający – od czasu do czasu – w geście rozmyślania, albo lepiej: dumania nad głębią przekazu płynącego ze śnieżno białego płótna. I myśli krążą wokół tego, cóż ów człowiek-twórca chciał tą nieszczęsną kropką wyrazić? Czego dowiesz się, jeśli tytuł brzmi „Bez tytułu” i brak noty odautorskiej?

Poniżej jeden z moich beztytułowców, otwarty na Twoją dowolną interpretację:

Możemy na sztukę reagować, odbierać ją zmysłowo, filtrować przez własne skojarzenia, doświadczenia, czy wizje. Z dziełem można grać i igrać, wchodzić w interakcję – odbierać je dowolnie, na swój sposób, podchodzić do niego kreatywnie, myśleć o nim nieszablonowo, dostrzegać w nim, co się chce lub pomijać je, nie zastanawiać się nad nim dłużej, albo myśleć, czemu akurat takie a nie inne emocje we mnie wzbudza.

Jakkolwiek do sztuki by nie podejść, nie ma tam – jak sądzę – potrzeby opisywania dzieła jedną z góry wiadomą i ustaloną (przez autora, krytyków…) interpretacją. Przecież nikt nie każe nam mówić, czy pisać o tym, co autor miał na myśli, ani też co właściwie oznacza dany wytwór czyjejś twórczości. Myślenie w kategoriach: „Słowacki wielkim poetą był” powinno odejść do lamusa i nigdy więcej nie zatruwać mózgów, nie narzucać ograniczeń.

SŁOWEM PODSUMOWANIA

Jako osoba malująca, rysująca, wymyślająca – mogę napisać, że moim zdaniem – sztuka działa w kierunku od autora, który materializuje swoje myśli, emocje, doświadczenia, wizje, fantazje – do odbiorcy. Artysta po to tworzy, by coś z siebie wyrzucić i powiedzieć o tym innym. A oni z kolei, w kontakcie z wytworem jego wyobraźni, generują swoje wrażenia i przemyślenia. Czasami też tworzą nowe rzeczy, inspirując się dziełem lub prowadząc z nim dialog.

Dlatego w moim świecie, dzieło wciąż się tworzy, nigdy nie jest skończone – staje się za każdym razem na nowo, uzupełnione o kolejny jego odbiór. I to właśnie jest – moim zdaniem – w sztuce piękne!

Agata

Dodaj komentarz